Tendencyjny, ale najprawdziwszy wpis
Zapraszam do wpisu, którego autorem tak naprawdę nie jestem. Temat rozwinął się z rozmów na Skype o tym, jak wygląda styl prowadzenia zajęć na uczelni wyższej w Polsce i Grecji. Chyba jeszcze żaden wpis nie był tak tendencyjny jak ten. Aśka czasami wręcz miażdży polskie szkolnictwo. Obecnie startuje z projektem, który przyjął nazwę Homoturisticus.pl. Zapraszam do lektury, która jest najdłuższą w dotychczasowej historii bloga Nieobiektywny.pl. Poniżej we wpisie zobaczysz drastyczne jak cywilizowany kraj zdjęcia wnętrz greckiej uczelni. Jednak nie oceniaj „książki” po okładce, póki nie poznasz jej wnętrza.
Jesteś studentką kierunku turystyka i rekreacja, co skłoniło Cię do takiego wyboru?
Oczywiście zainteresowania. Dokonałam świadomego wyboru, wiedziałam, z czym się zmierzam. Pomimo tego, że wiele osób jeszcze zanim podjęłam studia krytykowało mój wybór i próbowało mi narzucić swoje wizje, nie ugięłam się. Po prostu nie wyobrażałam sobie sytuacji, że męczę się na jakichś studiach, które mnie kompletnie nie interesują tylko po to, żeby do końca życia dalej męczyć siebie (i przy okazji innych) w zupełnie obcym mi zawodzie. Nie. W liceum zamarzyłam zostać pilotem wycieczek. I obiecałam sobie, że nim zostanę. Choć wiedziałam, że do tego nie potrzebuję akurat studiów, to jednak chciałam nauczyć się podstaw, rzeczy najprostszych, najbardziej banalnych. I nie żałuję, że to zrobiłam.
Czy studenci tego kierunku świadomie wybierają tę drogę, czy może znaczny odsetek stanowią jednak osoby z przypadku?
Jak na każdym kierunku są studenci z pasją, którzy od początku wiedzą, czego chcą i po co wybrali te studia. Są też osoby, które dopiero z czasem wciągają się w omawiane zagadnienia. Ale nie ukrywajmy, większość studentów turystyki to osoby z przypadku.
Lubię spędzać wakacje w hotelach – turystyka to kierunek dla mnie!
Na turystyce się nic nie robi, będzie wielka impreza.
Nie dostałem się na inny kierunek… Przeczekam na turystyce.
Rodzice powiedzieli, że jak nie pójdę na studia, to przestaną mnie utrzymywać. Wybrałam pierwszy z brzegu kierunek.
Chciałem iść na wychowanie fizyczne, ale na turystyce będzie łatwiej, a dyplom ukończenia AWFu i tak dostanę.
Zasadniczo na każdym kierunku możesz nic nie robić, przejechać przez wszystkie lata na poprawkach i skończyć studia z piekną średnią 3.0. Brawo, jesteś takim bohaterem… Najsłabsze jednostki odpadają najczęściej na pierwszym roku, zetknięcie z anatomią, ekonomią, a czasem i psychologią burzy całą ich wizję nicnierobienia na studiach. A jeszcze jak okazuje się, że turystyka to coś zupełnie innego niż sobie wyobrażali, tak tyle. Pozamiatane. Może to i lepiej.
Najwytrwalsi jednak zostają do końca.
Pracowałaś już w branży turystycznej. Czy wiedza i umiejętności wyniesione z uczelni mają przełożenie praktyczne?
Nie. Po pierwsze ciągle tylko teoria i teoria, mało który wykładowca jest na tyle kreatywny, żeby wprowadzić element praktyczności na zajęciach. No dobra, mamy obozy, jakaś tam wycieczka albo dwie się trafią i tyle. Nawet sami tego nie organizujemy, tylko wszystko dostajemy podane na talerzu. Uczymy się w teorii, co pilot powinien zrobić w takiej i takiej sytuacji, a nigdy nie stajemy przed prawdziwą grupą turystów. Uczymy się o dokumentach, a nie mamy do nich dostępu. Style architektoniczne omawiamy na obrazkach, zamiast w terenie. To samo z krajoznawstwem, geografią turystyczną czy regionami turystycznymi. Uczymy się wymiarów łóżek w hotelach o różnych kategoriach, ale nie wiemy, jak zrobić check-in i za pomocą jakiego systemu (a w ogóle co to jakiś tam system?).
Po niezwykle twórczym kursie opiekuna placówek wypoczynku organizowanym na uczelni stajesz przed kolonistami i nie wiesz, jak masz do nich mówić i co w ogóle z nimi robić. A, i podobno jakieś dokumenty są, dziennik czy coś? Kurde, na kursie tylko coś wspomnieli… Pilotujesz grupę, upał, 40 stopni, a wam na środku autostrady psuje się autokar. I co teraz? Wyciągniesz notatki z zajęć i zaczniesz wertować je w poszukiwaniu działu „sytuacje awaryjne w pracy pilota”?
I wiesz, podejmujesz pracę z przeświadczeniem, że wszystko umiesz, bo przecież uczyłeś się tego na studiach i co? Okazuje się, że nie wiesz nic, albo, co gorsza, że rzeczywistość nijak się ma do tych regułek, które musiałeś tak zawzięcie kuć przez te lata. I cała twoja wizja świata w ciągu ułamka sekundy pęka niczym bańka mydlana.
Czego w takim razie najbardziej brakuje?
Jak już powiedziałam – praktyki. Książkę z regułkami mogę czytać w domu, od zajęć wymagam czegoś więcej. Jeśli jednak połowa wykładów wygląda tak, że prowadzący czyta nam swoje slajdy, a my przepisujemy je do zeszytów, to odechciewa się chcieć. Na ćwiczeniach zaś to my wykazujemy się kreatywnością, robiąc prezentacje, na które i tak prawie nikt poza prowadzącym nie zwraca uwagi. I co z tego mamy? Po studiach otrzymujemy nowego „skilla” i zostajemy mistrzami power pointa! No i to chyba byłoby na tyle.
Czyli wykładowcy także mają swój negatywny wpływ na poziom przekazywanej wiedzy i umiejętności?
Oczywiście że tak. Wykładowca powinien emanować entuzjazmem, zarażać pasją, a nie traktować studentów jak zło konieczne. Ale kiedy przychodzi na zajęcia i prowadzi je, jakby był tam za karę, niech nie oczekuje zaangażowania od studentów. Żeby coś otrzymać w zamian, najpierw trzeba dać coś od siebie.
Studiujesz w trybie dziennym, pracujesz, po co Ci jeszcze Erasmus? Mało masz na głowie?
Zawsze mi mało. A tak na serio to wiesz, nic nie przychodzi ot, tak. Nie możesz stać w miejscu, bo otoczenie za szybko się zmienia. Czasem trzeba zaryzykować, otworzyć się na świat. Erasmus to wielkie wyzwanie – język, nauka, kultura, obcy kraj, przez kilka miesięcy na wygnaniu jesteś zdany sam na siebie. Dla mnie Erasmus to nowa destynacja. Przez 4 miesiące mam szansę poznać Grecję i jej kulturę, podszkolić umiejętności językowe. Co zobaczę, to moje i nikt mi tego nie odbierze. A to, co tu zobaczyłam i czego się nauczyłam przyda się w pracy zawodowej. Już mam pomysły na to, jak tę wiedzę wykorzystać. Poza tym chyba sam wiesz, jak dobrze jest czasem zostawić wszystko za sobą i zacząć od zera. Nie zapominajmy jednak, że Erasmus to zagraniczne studia, i to właśnie one odgrywają w tym wszystkim najważniejszą rolę.
Czy zauważyłaś jakieś różnice w funkcjonowaniu greckiej i polskiej uczelni?
Oczywiście, różnic jest wiele, pamiętasz, pisałam kiedyś o tym i wywołało to wielkie poruszenie wśród moich znajomych. Sama uczelnia jako budynek nie zachęca, wręcz odstrasza. Wszystko wymaga remontu (no ale niestety mamy kryzys), tynk sypie się ze ścian, śmieci walają się po korytarzach, przy tych śmieciach zaś studenci dla zabicia czasu między zajęciami palą papierosy, w międzyczasie bawiąc się z bezpańskimi psami spacerującymi od ławki do ławki. Przerażające, co nie? Na tle naszych pięknych, błyszczących i odremontowanych budynków dydaktycznych grecka uczelnia to jakaś rudera.
Nie to jest jednak ważne. Moja (tak, nie wstydzę się tego powiedzieć) grecka uczelnia ma duszę. Co ja bredzę? Otóż duszą tej uczelni jest pasja, która połączyła studentów i wykładowców. Pozostańmy przy turystyce. Zajęcia – tylko praktyczne. Cywilizacja i turystyka grecka to wycieczki po różnych obiektach w mieście, uzupełnione wykładami w pięknych okolicznościach, gdzie historii możemy dosłownie dotknąć. Zarządzanie hotelem oraz kanały dystrybucyjne w turystyce to zajęcia na systemach rezerwacyjnych. Ciekawe, że musiałam wyjechać do ogarniętej kryzysem Grecji, żeby poprcować na systemach, na które polskie „wypasione” uczelnie nie stać. Tańce greckie –to oczywiście tańce połączone z integracją międzynarodową (i międzykulturową). O zajęciach z greckiego chyba już nie muszę mówić. Wykładowcy są zawsze dla nas, udzielają wszystkich informacji, doradzają w trudnych sytuacjach, wysyłają nam maile z informacjami na temat zajęć czy ważnych wydarzeń w mieście (np. międzynarodowe targi turystyczne Philoxenia) wraz z zaproszeniem umożliwiającym darmowe wejście. Jako studenci mamy tutaj pewną dowolność w wielu kwestiach co, jak zauważyłam, przynosi znacznie lepsze efekty niż przymus i sprawdzanie listy obecności przy każdej możliwej okazji. Tutaj priorytety są troszkę inne, jednak na taki efekt pracuje się latami i nie da się wszystkiego zmienić jak za dotknięciem magicznej różdżki. Na zajęcia czeka się z niecierpliwością, bo panuje na nich tak świetna atmosfera, że zaczynasz tęsknić za wykładowcą, jego opowieściami, tą konkretną salą, która przywołuje wspomnienia… Kurczę, fajne to.
Czy zatem w Polsce tego nie ma?
Szczerze? Mogę na palcach jednej ręki policzyć wykładowców, którzy potrafili zainteresować tym, co mają do przekazania, ludzi z pasją, pracujących w odpowiednim miejscu. To trochę za mało…
Wiesz, interesuje mnie jedna rzecz. Powiedz, czy stereotyp ciągle imprezującego studenta Erasmusa potwierdza się?
A zacznijmy od tego czy studenci nie-Erasmusi nie imprezują? Oczywiście że imprezują! Nie róbmy podziałów w stylu Erasmusi balują, nie-Erasmusi zakuwają, bo to bajka wyssana z palca.
Myślę że każdy przed Erasmusem założył sobie pewne cele, które chce zrealizować. Jedni nastawili się na podróżowanie, inni na naukę języków, jeszcze inni na poznanie setek ludzi z całego świata, są też tacy, którzy postanowili skupić się na „uczelnianej” nauce. I tak, są tacy, którzy za wszelką cenę chcą być fajni, spędzają każdą noc w klubach i barach, imprezują do upadłego przepijając bajońskie sumy i rzadko trzeźwiejąc. Każdy sam wybiera sobie swoją drogę.
Ale czy w Polsce jest inaczej? Nie powiedziałabym. Każdy ma swój rozum, tylko używa go w inny sposób. Zawsze jest czas i na obowiązki, i na przyjemności oraz rozrywkę, trzeba tylko znaleźć złoty środek. Jeżeli wyjazd na Erasmusa traktujesz jak jedną wielką imprezę – proszę bardzo. Pamiętaj jednak, że na Erasmusie też jest sesja, trzeba zdawać egzaminy (a to Ci niespodzianka!), a co najciekawsze – w końcu musisz wrócić na swoją uczelnię macierzystą. Jeżeli zmarnujesz swoją szansę – Twój problem. Nie miej tylko potem pretensji do innych. Możesz mieć je wyłącznie do samego siebie.
Czego oczekiwałaś po udziale w programie?
W moim przypadku najważniejszym celem była praktyczna nauka angielskiego. Już teraz mogę powiedzieć, że widzę swoje postępy i jestem bardzo zadowolona, wiem jednak, że przede mną jeszcze długa droga. Kolejny cel to jak najlepsze poznanie Grecji, by tę wiedzę móc wykorzystać w pracy zawodowej. Co więcej? Poznanie nowych ludzi z całego świata, grecki, kultura i podróżowanie to taki standard raczej. Bardziej zależało mi na całkowitej zmianie otoczenia, odcięcia się od wszystkiego i wszystkich, nabrania dystansu do świata, może takiego rzucenia się na głęboką wodę wręcz. I nie żałuję, że zdecydowałam się na ten krok.
Czy miałaś obawy w związki z kilkumiesięcznym wyjazdem z Polski?
Oczywiście że miałam, i to ogromne. Pierwszą kwestią był kilkakrotnie już przywoływany język. Co innego robić ćwiczenia z podręcznika i uczyć się słówek na pamięć, a co innego wylądować za granicą i być zdanym tylko i wyłącznie na komunikację w języku obcym. To, czy i jak się dogadasz zależy tylko od Twojego poziomu znajomości języka i przełamania barier.
Kolejną sprawą pozostają oczywiście kwestie formalne, bo ciągle mam świadomość, że po powrocie do Polski muszę zaliczyć zaległy semestr. Trochę to dziwne, bo przecież idea programu Erasmus jest zgoła inna. Wyjeżdżasz na studia za granicę na semestr lub dwa, zdajesz wszystkie egzaminy, otrzymujesz tak wyczekiwane punkty ECTS, wracasz i automatycznie masz zaliczony semestr na uczelni w Polsce. A tu niespodzianka, po powrocie masz kolejny „challenge” – zaliczyć 2 semestry w ciągu trwania jednego. Coś chyba poszło nie tak. Ale kwestie organizacyjno-formalne tutaj to temat rzeka. A miałam się skupić na innych kwestiach.
Największe obawy wywołały wieści o problemie uchodźców w Europie, które to nasiliły się przed samym moim wyjazdem. Grecja, kraj, który nie radzi sobie z własnymi problemami, staje się celem, do którego zmierzają hordy uchodźców z Bliskiego Wschodu próbujący przedostać się dalej do Europy Zachodniej. Co więcej, zamknięte granice na Węgrzech i w Serbii, do tego dorzućmy grecki kryzys i nagle bajka zamienia się w przerażającą historię. Na krótko pojawiła się myśl o rezygnacji z wyjazdu, ale na szczęście zniknęła. Uchodźcy? Spotkałam kilka rodzin koczujących z całym dobytkiem na dworcu w Atenach. Jakieś transparenty w stylu „Wspieramy uchodźców”. I kilka osób, jadących z nami pociągiem do Salonik. I jeśli chodzi o to, co widziałam na własne oczy, to tyle. Kryzys? Ceny poszybowały w górę, upadło wiele firm, zlikwidowano kilka linii komunikacji miejskiej. Ale życie toczy się dalej.
Jak wygląda codzienne życie na miejscu?
Pomimo tego, że Saloniki to duże miasto, życie toczy się tutaj w zwolnionym tempie. Grecy są bardzo sympatyczni, nie przejmują się zbytnio otaczającą rzeczywistością, nie szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Bardzo chętnie spędzają czas w kawiarniach i tawernach w towarzystwie znajomych, często grając przy okazji w gry planszowe. Główne części miasta, takie jak Kamara i Plac Arystotelesa nigdy nie śpią.
To, co sprawiło nam, obcokrajowcom największy problem, to dostosowanie się do panujących tu reguł. Otóż w Grecji zasad nie ma, ale jeżeli już są, to absurdalne i restrykcyjnie przestrzegane. Przejść przez ulicę można zasadniczo w każdym miejscu, jeżeli jednak zdecydujesz się na przejście dla pieszych to uważaj, bo bezpieczniej jest przechodzić na czerwonym niż na zielonym świetle. Kultura jazdy w Grecji pozostawia wiele do życzenia, tak samo jak sposób i dobór miejsca parkowania. A jazda komunikacją miejską przez zawsze zakorkowane miasto potrafi być prawdziwą przygodą – tak, tak, metro budują tutaj już od kilkunastu lat. Ciężko było przyzwyczaić się do tutejszych niuansów, ale teraz, po ponad dwóch miesiącach tutaj mogę śmiało powiedzieć, że to jednak bardzo sympatyczne miejsce. Specyficzne wręcz.
Jak Ci się podobają pomysły, które chce wprowadzić partia rządząca?
Na temat likwidacji gimnazjów się nie wypowiem, bo cel naszej rozmowy jest inny. Jeżeli zaś chodzi o likwidację systemu bolońskiego to nie, nie podoba mi się to ani trochę. Dzieki systemowi bolońskiemu jako studenci mamy zwiększoną mobilność, co daje nam więcej możliwości. Licencjat możesz zdobyć na jednej uczelni, studia magisterskie natomiast na innej uczelni i już innym kierunku. Nie jesteś „przywiązany” przez 5 lat do jednej uczelni i jednego kierunku (nie wyobrażam sobie tego, chyba bym zwariowała). Słyszałam argument, że za sprawą możliwości zmiany kierunku studiów, absolwenci nie są przygotowani do podjęcia pracy, bo rzekomo nie mają wystarczającej wiedzy. Sorry, likwidacja systemu bolońskiego nic nie wniesie, jeżeli najpierw nie wprowadzi się gruntownej zmiany w programach studiów i nie upraktyczni wszystkich (podkreślam jeszcze raz – wszystkich!) kierunków. Zresztą przecież nikt nikomu nie broni kontynuować tego samego kierunku na studiach magisterskich. A jeśli ktoś będzie miał w głębokim poważaniu naukę, to choćby studiował jeden kierunek przez 10 lat, to i tak nic z tego nie wyniesie.
Likwidacja systemu bolońskiego pociągnie za sobą likwidację programu Erasmus, jako że to program mobilności studentów. Koniec studiów w systemie 3+2 = koniec kochanego przez studentów Erasmusa, koniec beztroskich imprez i półrocznych wczasów za granicą finansowanych przez UE. Hmmm, a czy Państwo tam na wysokich stołkach na górze chociaż raz uczestniczyli w Erasmusie? Otrzymywali dofinansowanie? Próbowali się za to utrzymać za granicą? Gdyby tak, to wiedzieliby, że grant nie pokrywa wszystkich kosztów utrzymania za granicą, nie mówiąc już o rozrywkach czysto hedonistycznych. Uboższych studentów nie stać na Erasmusa. Jeśli już pojadą, to w przypadku braku innego źródła finansowania, zmuszeni są liczyć każdego wydawanego centa, a wielkie erasmusowe imprezy nawet im do głowy nie przychodzą, bo martwią się o to, jak przetrwać do końca wymiany! Ale nie rezygnują bo wiedzą, że to ich życiowa szansa. Są osoby, które znają wartość Erasmusa. Nie wrzucajmy ich do jednego worka z dziećmi bogatych rodziców zostawiających setki euro w nocnych klubach.
Żadne studia nie nauczą tyle, co Erasmus. Nie krzywdźcie wszystkich Erasmusów patrząc na nich przez pryzmat imprezowiczów. Program Erasmus jest dla ludzi myślących. Tak jak rządzenie państwem. Nie każdy musi być Erasmusem, tak jak nie każdy musi być politykiem.
Do wszystkich, którzy takie chore zmiany proponują, apeluję – jeśli w ogóle macie mózgi, zacznijcie ich używać! Nawet w średniowieczu studenci byli bardziej mobilni, niż w waszych wizjach (popatrzcie na ważne ośrodki uniwersyteckie: UJ, Oksford, Cambridge, Bolonię, Padwę – kto chciał zdobyć wykształcenie, musiał studiować daleko, na najlepszych uniwersytetach). Sytuacja w Polsce się zmieni, oczywiście że młodzi ludzie i wszyscy emigranci wrócą… ale po resztę rzeczy!
Greek style. You will never understand. ;)Video by IGOR
Opublikowany przez Bielecki.es na 4 grudnia 2015